„Natura wymyśliła większość rozwiązań, których moglibyśmy potrzebować”

glownekonf_1364027704

O „powrocie do natury” jako strategii projektowej, współczesnej Przysiędze Hipokratesa dla projektantów oraz wyzwaniach stojących przed designem w czasach katastrofy klimatycznej rozmawiamy z Maciejem Głowackim, który w odpowiedzi na kryzys medyczny wywołany epidemią COVID-19 opracował jednoczęściowe, ekologiczne wymazówki o kształcie zainspirowanym językiem kolibra. Za Wymazówki CRN_01 „Koliber” projektant został wyróżniony 2. miejscem w konkursie „make me!” podczas tegorocznego Łódź Design Festival.

Bartłomiej Jankowski: W tegorocznym konkursie “make me!” podczas Łódź Design Festival zostałeś wyróżniony za projekt Wymazówki CRN_01 „Koliber”. Kiedy przeczytałem jego opis, pomyślałem sobie, że to takie „projektowanie interwencyjne”. Wróćmy na chwilę do tego momentu: mamy 2020 rok, początek globalnej epidemii, społeczną panikę. Z zimną krwią zakasałeś rękawy, by wymyślić projekt, który miałby rozwiązać medyczny kryzys?

Maciej Głowacki: Podoba mi się termin „projektowanie interwencyjne” – działanie z myślą o konkretnym palącym problemie. Na co dzień pracuję w firmie zajmującej się szeroko pojętymi nowymi technologiami i drukiem 3D, a zatem rapid prototypingiem, rapid toolingiem. U podłoża tej technologii leży właśnie szybka interwencja – dzięki drukowi 3D można błyskawicznie zrealizować proces prototypowy i przejść do masowej produkcji. Tak też było z projektem wymazówek. W czasie pandemii miało miejsce fantastyczne pospolite ruszenie drukarzy 3D, profesjonalistów i amatorów, którzy drukowali opaski do przyłbic na własnych maszynach. Razem z firmą Sygnis, w której pracuję, dołączyliśmy do tej akcji – sam także zaprojektowałem wtedy przyłbice zoptymalizowane do szybszej produkcji. Każdego dnia, a także nocami, drukowaliśmy po kilkadziesiąt egzemplarzy, które wysyłaliśmy do zgłaszających braki szpitali. Ze stabilną produkcją ruszyliśmy dalej, uznając, że mamy wiedzę i możliwości, by zrobić coś więcej. Od pracowników sektora medycznego słyszeliśmy często, że brakuje już nie tylko maseczek czy przyłbic, ale też bardziej zaawansowanego sprzętu diagnostycznego, m.in. wymazówek. Z początku ten temat był dla mnie czarną magią, więc podszedłem do niego z ciekawością, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej i zdobyć jak najwięcej wiedzy eksperckiej.

BJ: Nie wydrukowaliście wtedy jednak wymazówek takich, jakie w większości znamy. Zaprojektowałeś je de facto od nowa – złożone z jednego materiału, produkowane jednoetapowo.

MG: Głównym założeniem było uproszczenie procesu produkcji. Dostępne na rynku wymazówki są produkowane dwuetapowo, do czego potrzeba też wyspecjalizowanych linii produkcyjnych. W warunkach pandemii nie było możliwości, by samemu robić je szybko i lokalnie. Z drugiej strony codziennością stały się problemy z łańcuchami dostaw, zwłaszcza wyspecjalizowanych produktów. W Polsce w szczytowych momentach pandemii mieliśmy po kilkadziesiąt tysięcy zakażeń diagnozowanych dziennie, co świadczyłoby o wykonywaniu powyżej 100 tys. testów na dobę. Chcieliśmy zatem możliwie jak najszybciej wyprodukować jak najwięcej takich produktów, by były dostępne lokalnie, na miejscu. Pierwszym naszym odruchem był oczywiście druk 3D. Przy wszystkich swoich zaletach technologia ta ma jednak dość ograniczoną przepustowość produkcyjną – moglibyśmy mówić o setkach, a nie dziesiątkach tysięcy egzemplarzy dziennie. Dlatego musieliśmy zrezygnować z druku na rzecz wtrysku. Największym wyzwaniem było zaprojektowanie wymazówki tak, aby sama jej wtryśnięta struktura spełniała zadanie zaawansowanych technologicznie floków – pobrać możliwie dużo próbki, a następnie oddać możliwie dużo testów.

BJ: Jak wpadłeś na pomysł, że z odpowiedzią mogą przyjść kolibry spijające nektar przy pomocy długiego języka?

MG: To był przypadek. Można godzinami siedzieć nad kartkami, modelami, prototypami, a ostatecznie cały proces sprowadza się przecież często do zwykłego szczęścia. Trafiłem na filmik na YouTubie – nagranie Ananda Varmy, fotografa „National Geographic” – który w zwolnionym tempie pokazywał spijające nektar kolibry. Kiedy zobaczyłem mechanikę tego procesu – długi język pobierający pokarm – podobieństwo było dla mnie uderzające. Pamiętam, że spędziłem wtedy całą noc na googlowaniu publikacji naukowych, co z początku było chodzeniem nieco po omacku, bez przekonania o słuszności tej drogi. W końcu znalazłem badania z University of Washington szczegółowo analizujące języki kolibrów. Poczułem, że w oparciu o uzyskaną wiedzę mogę dokonać przeniesienia pewnej zasady, funkcjonującej tak dobrze w naturze, na potrzeby ludzkie.

BJ: Porozmawiajmy o tym jak o swojego rodzaju strategii projektowej. To był pierwszy raz, kiedy podjąłeś się takiej formy projektowania?

MG: Jeśli pytasz o projektowanie biomimetyczne – zdecydowanie tak. Bawiłem się wcześniej w generatywną biżuterię inspirowaną ukwiałami, ale były to raczej formalne ćwiczenia akademickie. Zawsze fascynowały mnie za to takie projekty jak inspirowany zimorodkiem Shinkansen, amerykańskie bombowce-jastrzębie B-2 czy choćby przykłady przywoływane przez Papanka w „Dizajnie dla realnego świata”. Trafiłem też ostatnio na rewelacyjny pomysł z 2010 r. – zastosowanie konkretnego rodzaju grzyba-śluzowca do wytyczenia połączeń dla sieci kolejowej w Tokio. Fascynuje mnie natura, która wymyśliła już większość rozwiązań, których moglibyśmy potrzebować. Z drugiej strony smuci fakt, że nie jesteśmy wystarczająco wrażliwi, by poświęcić się odnajdywaniu tych analogii.

BJ: Rozpoznawaniu tych rozwiązań i ich… kopiowaniu? To brzmi nieco pejoratywnie. Jakim słowem byś to określił?

MG: Myślę, że adaptacja byłaby lepszym określeniem. I inspiracja. Natura to w zasadzie baza wiedzy – miała setki tysięcy lat na przeprototypowanie wszystkiego i dojście do uniwersalnych rozwiązań. Niezależnie od tego, czy mówimy o strukturach, czy choćby o mechanizmach samoorganizacji życia na różnych poziomach.

BJ: Z jednej strony to bardzo racjonalne podejście, odwołujące się do praw natury. Z drugiej strony – to chyba trochę romantyczne myślenie: jako ludzkość poszliśmy w złą stronę, naruszyliśmy sieć pierwotnych zależności, coś schrzaniliśmy. Odpowiedzią będzie „powrót do natury”?

MG: Myślę, że tak. Trend jest już obecny pod wieloma postaciami. Korporacyjny green-washing inwestuje niestety miliony dolarów w opracowywanie rozwiązań często powierzchownych czy nieprzemyślanych. A drugiej strony przepychamy granicę poznania – przypadki takie jak głośne niedawno badania nad przekształceniem hydrauliki kończyn martwych pająków w chwytaki pokazują, że kierunek badawczo-rozwojowy jest określony i mamy przed sobą gotowe rozwiązania. Jedyne co musimy zrobić, to zastanowić się, jak przenieść je na problemy projektowe, które znamy.

BJ: Na czym polega wtedy praca projektowa? Mamy jakiś mechanizm czy strukturę, które musimy przełożyć na znane nam technologie. To chyba wyzwanie?

MG: Zdecydowanie, ale jestem zdania, że u podstaw projektowania leży takie właśnie wyzwanie: zrozumienie. Zrozumienie materiału, z którym się pracuje, zrozumienie potrzeb, które próbuje się zaspokoić czy zrozumienie użytkownika, który będzie korzystał z projektu. Najgorszym błędem projektanta jest moim zdaniem założenie, że się coś wie absolutnie i ostatecznie. O wiele bardziej wolę perspektywę pokory. Każdy proces projektowy powinien zaczynać się od rozeznania: od skorzystania zarówno z wiedzy dostępnej w największej bibliotece świata, którą mamy na jedno kliknięcie w tych śmiesznych pikselach przed sobą, jak i z wiedzy ekspertów. Byle zebrać jak najwięcej informacji i dokonać ich twórczej syntezy.

BJ: Kiedy myślę o biomimetyce, myślę o nowych technologiach, laboratoriach – o czymś bardzo nowoczesnym. Z drugiej strony „mimesis” to bardzo stara kategoria estetyczna będąca wyrazem jakiejś pierwotnej potrzeby…

MG: Na pierwszej lekcji języka polskiego w liceum (u prof. Żabińskiej, którą serdecznie pozdrawiam) jako pierwszą definicję zapisałem „mimesis – naśladownictwo”. A później przechodziło się oczywiście do Grecji i Arystotelesa…

BJ: Tak. Nie mam przed oczami scenografii późnonowoczesnych laboratoriów.

MG: Na niezwykłe odwołania do naśladownictwa możemy natrafić w każdej epoce. Byłem ostatnio na wystawie o architekturze Miesa van der Rohe m.in. w kontekście natury. Pokazano na niej książki Raoula Heinricha Francé’a, francuskiego botanika uznawanego za autora pojęcia „biotechniki”, pierwowzoru biomimetyki. Byłem absolutnie zafascynowany, kiedy zobaczyłem w jego „Świecie roślin” z 1912 r. rysunki przekrojów kabli energetycznych zestawione z przekrojami łodyg czy porównanie nasion klonu z łopatami śrub okrętowych. Picasso skomentował ponoć rysunki z Lascaux okrzykiem, że od epoki kamienia nie odkryliśmy niczego nowego w sztuce. W projektowaniu sięga to jeszcze dalej…

Was this helpful?

0 / 0

Dodaj komentarz 0